Jak ratować się w jesieniozimie
22:00Można by pomyśleć, że mieszkając ponad 30 lat w Polsce, człowiek musi się w końcu przyzwyczaić do coraz krótszych jesiennych dni, zimowej aury i egipskich ciemności o 16.00 w listopadzie. Niestety to tak nie działa. Co roku odzywa się we mnie mękoła, która uporczywie przeżywa skracające się dni, przybywające warstwy ubrań, brak smacznych pomidorów i światła słonecznego.
Wraz z przyjaciółką zaczynam około połowy listopada rytuał polegający na bezsensownym pocieszaniu się powtarzaniem "Już za 5 tygodni! Dzień zacznie się wydłużać, podobno do końca stycznia aż o 2 minuty dziennie!", tak jakby fakt obrotu Ziemi wokół słońca był złośliwym zrządzeniem losu, a nasze lamentowanie miało ten nieubłagany cykl zmienić.
Zawsze jednak okazuje się, że jedyne co możemy zmienić, to nasze podejście do zimy. W tym roku moda na "hygge" uświadomiła mi, że jednak troszeczkę celebruję okres jesienno-zimowy, a nawet (o zgrozo) odrobinę, w głębi duszy, jednak go lubię i celebruję, czy też, jak głosi przepiękne "polskie" słowo, hygguję ;)
Co jest tak dobrego dla mnie w jesieniozimie?
1) jazda na rowerze
Uwielbiam jeździć na rowerze jesienią, o ile nie leje jak z cebra (co i tak mnie nie zatrzymuje) ani nie ma silnego oblodzenia dróg. Na ścieżkach rowerowych luz, dojeżdżam wszędzie szybciej (przynajmniej w Krakowie jakiekolwiek ochłodzenie to straszliwe korki w mieście), jest mi zdecydowanie bardziej komfortowo niż w letnim upale. Zasada jest jedna - nie ma złej pogody, są źle ubrani ludzie, więc metodą prób i błędów zebrałam zestaw ubraniowy, który mi pozwolił jeździć w każdej jesienno-zimowej aurze. Komfort do -6 st. C, poniżej przesiadam się na inne środki komunikacji.
Wczesną jesienią można podziwiać z bliska parki, zwykle omijane przez przechodniów, warto wybrać się na wyprawę rowerową (będzie cieplej, niż w czasie spaceru) i w listopadzie podziwiać takie widoki w ciągu dnia:
Oraz, pechowo, w nocy:
2) następuje istny wysyp książek kucharskich
Nie mam umiaru - przepadłam totalnie. Od wielu lat zbieram książki kucharskie, jestem coraz bardziej wybredna, niemniej jednak na październik - grudzień szykuję budżet, gdyż co roku pojawiają się na naszym rynku wydawniczym wyczekiwane perełki.
Oto kilka moich ulubionych z tego roku:
3) grzybobrania
Nic, powtarzam - NIC, nie jest w stanie powstrzymać mnie i mojej rodziny od wielogodzinnych wypraw na grzyby, o ile grzyby się pojawiły. Od września do nawet listopada można nas spotkać brodzących w błocie, kałużach, mchach w ukochanych lasach.
4) seriale i czytadła
Jesienią magicznie wydłuża się doba i nagle jestem w stanie leżeć cały weekend i oglądać wyśmienite seriale, znajdę nawet czas na czytanie książek (innych niż kucharskie), które leżały od miesięcy czekając na swoją kolej. W lecie po prostu wciąż miałam coś ciekawszego do roboty :)
Długie wieczory sprzyjają moim ukochanym serialom, czyli tzw. "scanoir":
5) jest zimno, a więc włączanie piekarnika nagle jest mile widziane :)
OK, punkt 5 to tylko pretekst do podzielenia się przepisem. Przepisem banalnym, niezawodnym, do zrobienia w jednej misce, nawet widelcem.
Chlebek bananowy opisała w swej książce "Apetyczna panna Dahl" Sophie Dahl, znana niektórym bardziej jako modelka, jedna z pierwszych o mocno kobiecych kształtach. Sophie sama pisze, że pochodzi z rodziny smakoszy, a gotowała, odkąd umiała utrzymać w ręce łyżkę. Książkę bardzo polecam, gdyż jest rozkoszna i podzielona na pory roku.
Chlebek bananowy Sophie Dahl, wersja light:
wydajność: keksówka (lub inna podłużna forma) 23 cm, silikonowa lub inna, wyłożona papierem do pieczenia- 4 duże banany, bardzo dojrzałe, najlepiej takie
- 80 g ksylitolu (w oryginale 150 g cukru trzcinowego, ale jeśli banany będą bardzo dojrzałe, połowa mniej wystarczy
- 1 jajko
- 75 g masła (bardzo miękkiego)
- 1 łyżka ekstraktu waniliowego (opcjonalnie, może być cukier waniliowy)
- 170 g mąki pszennej
- 1 łyżeczka sody
- szczypta soli
Rozgrzewamy piekarnik do 180 st C (grzanie góra/dół) lub 160 st C, jeśli używamy termoobiegu.
W misce rozgniatamy widelcem banany, następnie dodajemy masło, ksylitol (lub cukier), jajko, ekstrakt waniliowy i mieszamy. Na koniec wsypujemy mąkę, sodę oczyszczoną, sól i znów mieszamy dokładnie.
Przekładamy do keksówki i pieczemy godzinę.
To jest ciasto, któremu nie zaszkodzi nawet zakalec.
Smacznego!
0 komentarze